Pieprzne, ale nie spieprzone: "Tylko durnie żyją do końca" Zyty Rudzkiej
„Pływasz na golasa, czy to aby zgodne z Kartą Nauczyciela?”
Zyta Rudzka „Tylko durnie żyją do końca”, Str 129
Zawsze miałam na pieńku z wuefistkami. One uważały mnie (słusznie!)
za chuchro i łamagę.
Ja widziałam w nich niespełnione kapralki, co brak szeregowych do musztry kompensowały sobie grupką niepozbieranych nastolatek, reagujących nerwowo na komendy „ćwicz”, „przysiad”, czy „powtórz”.
Ja widziałam w nich niespełnione kapralki, co brak szeregowych do musztry kompensowały sobie grupką niepozbieranych nastolatek, reagujących nerwowo na komendy „ćwicz”, „przysiad”, czy „powtórz”.
Pomna traum wyniesionych ze szkolnej sali gimnastycznej z wielka ciekawością sięgnęłam
po nową książkę Zyty Rudzkiej. Otwierałam ją jak się otwiera tajne drzwiczki,
by podsłuchiwać wroga. No i nasłuchałam się, nie powiem, a właściwie powiem, bo
jest o czym.
Bohaterką nowego dzieła Rudzkiej jest wuefistka, ale
pozbawiona ambicji zawodowych. Mieszka na zapadłej wsi, pracuje bo musi, i
stara się ze swojej pracy nie robić wielkiego halo. Bo tak naprawdę zależy jej
na zupełnie innych rzeczach, w innych zajęciach znajduje przyjemności. Na
przykład w pływaniu, obserwowaniu swoich dwóch kochanków, czy popijaniu domowej
pigwówki. Tu dodam, że płyny to jakby bohaterowie drugoplanowi tej książki, co ładnie
wpisuje się w trend na osoby nieludzkie, oraz innowacyjnie zahacza o Ciała Niestałe
jako nowe postaci występujące we współczesnej literaturze polskiej.
Centralne miejsce w całej tej historii zajmuje rzeka, bo to ona stała się
spirytus movens w życiowych decyzjach protagonistki. Piękne przejrzyste wody
obiecywały wiele niedoszłej pływaczce i obietnicy tej dotrzymały z nawiązką.
Bohaterka pławi się w ich nurtach, a oprócz szumu płynącej rzeki słychać w tej książce
wyraźnie plusk, gulgoty i kapanie do kieliszków wybitnego bimbru, produkowanego
przez jednego z partnerów Lidy Wuefistki. Tu możnaby się zadumać nad jej wyśmienitą
kondycją fizyczna, ale się nie da. Bo tekst tej książki jest zrobiony tak, że
dumki w niczym nie przypomina. Raczej mamy tu ostre gwizdki, a nie rzewne
trele. Zdania są krótkie, brzmią jak komunikaty, minimum
słów przekazuje maksimum treści. I to jest w tej książce najlepsze. Jej
olbrzymim, choć nie jedynym atutem, jest właśnie język. Hasła, co mogą być
prosto z książki przeflancowane na tiszerty i wuala, mamy sukces komercyjny o
jakim nie marzyło nawet „Nadwyraz”.
Ale mi tu nie o biznes chodzi, tylko o to, że autorka pokazuje jak mówić o sprawach
poważnych, smutnych i dramatycznych w sposób pozbawiony taniej
pseudolitrackości i sentymentalizmu. Uczyć się od niej powinni zwłaszcza Ci, co
chcą nas epatować traumami. Jak już macie taka potrzebę, drogie osoby piszące,
to idźcie najpierw przeszkolcie się u Zyty R., a potem swoje książki próbujcie mi
wcisnąć do czytania.
Komentarze
Prześlij komentarz