Jak zwiedzać centra handlowe: Annie Ernaux „Życie Zewnętrzne”

 


Wielokrotnie doświadczyłam hipermarketu jako ogromnego miejsca ludzkich spotkań, jako wielkiego spektaklu”

Annie Ernaux „Życie zewnętrzne”, Str 161

Czy ktoś tu jeszcze pamięta książkę „Jak pokochać centra handlowe”, gdzie bohaterka i narratorka w jednym, w sposób nieudolny, ale żarliwy, opisywała życie warszawskiej Matki Polki? Hajp na te książkę był okrutny, zachwyty i nominacje do nagród sypały się rzęsiście, a mnie coś mówiło nie kupuj, zaczekaj. No i jak po kilku latach dorwałam książkę w bibliotece, to podziękowałam mojej Czytelniczej intuicji wylewnie. Jakież to było niezgrabne i nieskładne! w momencie wynurzeń autorki o traumie wymiany laptopa na nowszy model rzuciłam niedoczytaną książkę w kąt, a po kilku dniach odniosłam ją do biblioteki, choć upominał się o nią tylko system SOWA.

Dlaczego wrzucam te wspomnienia? Bo w Polsce kilka miesięcy temu ukazała się książka o podobnej treści. Żeby było dziwniej została ona napisana kilka dobrych lat przed „Jak pokochać Centra Handlowe”, we Francji. Autorką jest aktualna Noblistka, a swoje opowieści o wędrówkach po sklepach, fryzjerach i stacjach metra zbierała na przestrzeni dwudziestu lat. Czyli choć u nas ta książka jest druga, to tak naprawdę była pierwsza.

Książkę kupiłam, ale w prezencie, a kiedy została przeczytana przez Osobę Obdarowaną i uzyskała jej pozytywną opinię, poprosiłam o jej wypożyczenie.  Gdy ją rozpoczęłam, moje pierwsze skojarzenie tekstu było na szczęście nie z mękoleniem autorki „Jak pokochać centra handlowe”, a z opowieściami autora „Rozkurzu”.
Tak, Miron Białoszewski mi się przypomniał, ze swoimi opisami fragmentów codzienności. Tyle, że u Mirona jest żwawiej , osobiście, lżej. W lekko pomiętych zeszytach w prlowskich szarych okładkach to pewnie miało początki. U Ernaux natomiast sztywność stylu kojarzy mi się ze sztywności okładek Moleskine’a, a chłód stylu autorki oddaje, ani chybi, chłód klimatyzacji paryskiego metra i wielkopowierzchniowych marketów w stylu Auchan. Ma się wrażenie, że autorka i wędrowniczka w jednym nie tyle obserwuje otoczenie, co obserwuje siebie obserwującą.
Ale te poczynania uznaje za niewystarczające, więc do każdej zaobserwowanej sceny lub sytuacji dodaje diagnozę społeczną albo obyczajową, wyciąga z niej szersze wnioski na temat Francji, polityki, a czasem i całej ludzkości. Jest to ambitne przedsięwzięcie, a momentami irytujące. Bo te migawkowe opisy zajmują często jeden lub dwa akapity, więc zaopatrzenie każdego z nich w mocną puentę sprawia, ze strony książki morały zagęszczają w sposób nużący i budzący zniecierpliwienie. Czasem ma się ochotę trzepnąć Ernaux w ramie i upomnieć : No dobra, już wystarczy, nie ględź, chodźmy dalej”. Mówisz, że Noblistki tak upominać nie wypada? No cóż, jej opowieści o życiu i codziennych jego czynnościach dowodzą ze jest osoba jak każde z nas, więc można jej i dogadać leciutko.
Można się też rozmarzyć, jakby to było, co by to było, gdyby Mironowi B dane było robić zakupy w Carrefourze albo Kauflandzie, jak opisałby takie swoje doświadczenia, czy polubiłby Złote Tarasy, warszawskie metro i Multikino?

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wszyscy jesteśmy Lokajami: Robert Walser „Jakob von Gunten, Dziennik”

Nie chwalę, bo się nie da: Największe rozczarowania czytelnicze 2024 roku

Czy pisanie to rozrabianie: "Loitering with Intent" Muriel Spark