Nie bez słońca: Justyna Sobolewska "Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej"

 


Więc jutro tak-myję głowę, robię  porządek w szafie, myślę nad następnym kawałkiem i wychodzę z laską. Wychodzę, mimo wszystko wychodzę. Jak Tylko do bramy, to tylko do bramy. Ale ubiorę się, wezmę palto, zejdę. To mi będzie już lepiej.

Jadwiga Stańczakowa „Prozinki.” W „Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej” Justyny Sobolewskiej,
 str 271

Wyznam szczerze, mimo mojej wielkiej miłości do babć, na babcine opowieści mam alergie. Głównie przez obowiązujący w literaturze polskiej portret babci, starowinki, co placki piecze, klepie pacierze i pierzyny, plewi perz, a w życiu miała same traumy, i to ich dziedzictwo przekazuje skutecznie, na bogato i z należytą dramą.

A jednak na opowieść o Babci Jadwidze się skusiłam. Dlaczego? Bo Stańczakowa była Babcią, ale nie babuleńką. Była Babką, Babą, ale nie babiną. A tych ostatnich jako czytelniczka mam po kokardy. Nienoszone od dawna. Za to z chęcią wyniosłam z biblioteki historię Jadwigi, i przeczytałam ją bez ociągania, choć, tu przyznam się uczciwie, nie od deski do deski.  Wzięłam i kilka stron opuściłam, tych z samego przodu, co były wypełniona plątaniną pokrewieństw i przodków tak skomplikowaną, że nie podjęłam się jej rozsupłać. No i poleciałam dalej, tam gdzie była już Jadwiga, jasna, radosna , w świetle słońca, w półcieniach starego ogrodu. W miarę czytania cienie zaczęły się wydłużać, prawie chować słonce, bo młodość Jadwigi przypadła na czas wojny, wtedy po raz pierwszy uczyła się przetrwania. Udało jej się przeżyć, uratować rodziców z Getta, a opis tego czasu jej życia jest jak manual radzenia sobie  w sytuacjach śmiertelnego zagrożenia, zdumiewający i budzący podziw.


Czas po wojnie to czas przejaśnienia, łapania równowagi. Ale nie trwający długo, bo postępująca choroba oczu pozbawia Jadwigę wzroku nieodwracalnie. Znowu musi się uczyć zupełnie innego sposobu funkcjonowania, życie znów od niej wymaga ogromnego wysiłku dokonania przemiany.

Bez obaw, opis tego procesu nie jest patetycznym hymnem czy sentymentalnym zawodzeniem. To jest opowiedziane tak, jak się opowiada o swoich krewnych przyjaciółce w kawiarni. Wartko, bez patosu, za to z mnóstwem ciekawych szczegółów. Tak, czytając te książkę, czułam się, jakbym z jej autorką siedziała nad stygnącą herbatą, zasłuchana we wspomnienia o ukochanej Babce.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wszyscy jesteśmy Lokajami: Robert Walser „Jakob von Gunten, Dziennik”

Nie chwalę, bo się nie da: Największe rozczarowania czytelnicze 2024 roku

Nadawanie: Listy Miłosne. Virginia Woolf , Vita Sackville-West