Wielkie Kręcenie: "Rondo Wiatraczna" Marek Bieńczyk

 



Nie wyjeżdżaj z dzielnicy, albowiem twoje to jest miejsce i nie będziesz miał innego świata

Marek Bieńczyk „Rondo Wiatraczna”, str 80

Przyznam się, na początku czytania Ronda było moje fuczenie, bo narrator sugerował zbyt mocno swoje prawie boskie synostwo. Religia, patriarchat i stolica, to naprawdę zapowiadało się na coś nienowego. Ale gdzieś  koło 30 strony zaczęłam przecierać oczy i się uśmiechać. Zdania zaczęły mi chrupać, całkiem apetycznie, metaforami niepozbawionymi logiki, fabuła przestała udawać że istnieje, a ja coraz lepiej bawiłam się czytaniem nowej książki Bieńczyka. 

Wariat narrator uwodził mnie skutecznie swoim literackim słowotokiem i brakiem wiarygodności. Kod genetyczny miał wyraźnie sporządzony z kodów obecnie modnych próz, napisanych znacznie słabiej, ale przez bardziej medialne osoby. Och widziałam wyraźnie, że autor też się dobrze bawił, a może i ciut mścił, po tym jak się naczytał Kotas, Hermanowicz, a pewnie i Bawołka i Sołtysa. Jestem przekonana, że wywijanie na literackim trapezie uznał za nie lada rozrywkę i komiczny popis.

No i nie da się nie bić brawa, nie wzdychać ze zdumienia nad tym, jak się tekst tej książki pięknie przegina, wygina, rozciąga, podciąga, zaciąga i wyciąga w jedna długa strzałę co psss, sunie, prosto w środek tarczy, zwanej satysfakcją z lektury, punktów 10.
Dodam, że strzała krąży, sunie po Wiatracznym Rondzie, raz z wiatrem, raz pod wiatr, po drodze plącze się w zmyślenia bohatera, co raczej anty jest i na pewno nie heroiczny.

I nic mi nie przeszkadzało, że Rondo Wiatraczna kompletnie jest mi nieznane, ba, wręcz bardziej robiło to z mojego czytania czytanie fikcji, w końcu to co się o tym miejscu pisarzowi powiedziało, przecież i tak nie jest prawdą, przynajmniej nie teraz. Opisywany Grochów jest dla mnie równie realny jak Dolina Muminków, ale i to nic nie szkodzi. Nawet powiedziałabym, że w dobrym czytaniu pomaga.

Choć nie od razu, mili,  nie od razu,  uznałam tę książkę za cud, to jako prowincjonalna i niecenna, bo nieinfluencerska czytelniczka, oznajmiam, że warto poddać się rytmowi tej książki i wyobraźni jej narratora, dać się wkręcić w bieńczykowe machinacje, bardziej udane od pierwotnych przejawów różnych mód na zabawy słowem i  literaturą.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wszyscy jesteśmy Lokajami: Robert Walser „Jakob von Gunten, Dziennik”

Nie chwalę, bo się nie da: Największe rozczarowania czytelnicze 2024 roku

Nadawanie: Listy Miłosne. Virginia Woolf , Vita Sackville-West