Gdy dzieciństwo to mieszkanie: "W Ukryciu" Christophe'a Boltanskiego
Stawiali na swoją nierozerwalną jedność, więź nierównie
mocniejszą niż wszelkie mocowane w drzwiach łańcuchy. I dlatego ulica Grenelle
tworzyła samowystarczalny, choć otwarty mikrokosmos. Moja rodzina żyła nie w
odosobnieniu, tylko w zespoleniu.
Christophe Boltanski „W ukryciu”, Str 37
Książka jak sen o błądzeniu po starym mieszkaniu w paryskiej
kamienicy, pełnym bibelotów, obrazów i wspomnień. Tu słowa działają tak, że wywołują
z przedmiotów w duchy. Nie da się ich
rozwiać machnięciem ręki czy przewróceniem kartki.
Zresztą, kto by chciał to robić, gdy opowieść przybiera niezwykłe formy. Na
początek starego fiata, co uwozi nas prosto ze schodka do kuchennych drzwi, żebyśmy
nie musieli ani chwili spędzić na zewnątrz. Bo bycie poza domem to bycie wśród
wrogów i niebezpieczeństw. Można przebywać w samochodzie, można przebywać w
mieszkaniu, zawsze w otoczeniu bliskich. Jak, dlaczego, to stara się
opowiedzieć autor, próbując sobie i
czytelnikowi wyjaśnić historię swojej rodziny.
Są w tej historii traumy, są w niej dramaty, ale to nie tragizm
jest głównym tematem książki. I za to najbardziej cenię Boltanskiego, że
nie poszedł w łamanie serc, wyciskanie łez i epatowanie cierpieniem. A byłaby
to najłatwiejsza narracja w opowieści o dziadku zmuszonym przez faszystów do noszenia Gwiazdy Dawida i babce zmuszonej przez chorobę do korzystania z
pomocy przy stawianiu każdego kroku.
Zdradzę, że radzili sobie, bo mieli siebie i wzajemne bezgraniczne
zaufanie. Ale o tym jak sobie radzili, jak przetrwali, nie tylko fizycznie, ale i
psychicznie i moralnie, warto, bardzo warto przeczytać, w tej książce o doskonałej
i treści, i formie.
Komentarze
Prześlij komentarz