tramwaj zwany wspominaniem: Paul Auster "Baumgartner"
Osiodłajmy starego konia i jedźmy na nim do końca
Paul Auster, Baumgartner, Str149
Z tą książką został pokazany Śmiejący się Varga, co znacznie
przyspieszyło moja decyzję o wzięciu jej do czytania.
I co?
Też się uśmiechałam
nad tekstem nowej książki Austera, ale nie nad całym. Nad jego pierwszymi
stronami, owszem, mogłam się pośmiać, choć tragikomiczny opis serii
niefortunnych zdarzeń z udziałem owdowiałego profesora nauk humanistycznych, budzi
tyleż rozbawienie co współczucie.
Ale w pewnym momencie profesor łapie za przypalony garnek i
wszystko się zmienia. Od fantazji czytelnika zależy, czy ów zwęglony rondelek
nazwie Austerowska wersja magdalenki albo czarodziejskiej różdżki. Fantazja
pisarza do garnuszka podczepia sentymentalne love story, historię długiego i
niezwykle szczęśliwego związku profesora z Anną, tłumaczką i jak się okazuje nieco później,
poetką.
Anna była kobietą cudowną, piękną i z wadami tak niewielkimi,
że jej partner nie był ich w stanie zauważyć w trakcie trwającego około 30
lat małżeństwa. On kochał ja tak mocno, że tęskni nawet za jej łomotaniem w maszynę
do pisania, bo ten dźwięk umilał mu godziny spędzone nad przygotowaniem wykładów,
esejów i książek.
No cóż, może nazwiecie mnie cyniczną przegrywką, ale od
momentu gdy przekonałam się jak udany był związek bohaterów książki, zaczęłam się
straszliwie nudzić. Ziewałam wierciłam się, wzdychałam, i dopiero o 100
stronie, gdy akcja Baumgartnera przesunęła się na opowieści o ciężkim życiu jego rodziców,
poczułam zainteresowanie. Nie na długo, bo wątki te zostają dość szybko zamknięte
i znowu musiałam wrócić do czytania o wspaniałych talentach tragicznie zmarłej
Anny.
Komentarze
Prześlij komentarz