taka polka : "Czerwony Młoteczek" Doroty Kotas

 


Wszystko się rozpada. Jak można w takim świecie napisać książkę! – to nie jest ani okrzyk, ani pytanie. Gdzie jest nowa ortografia wystarczająca na nowe czasy? – otóż to jest pytanie w sąsiedztwie ogryzków z archeologii dawnej gramatyki z jakiegoś starego życia.

Dorota Kotas „Czerwony młoteczek” Str 16

 Ciałonegatywność, koniec z użytecznością, nieużytość życia, oto główniejsze wątki nowej książki Doroty Kotas. Tych nie całkiem głównych jest znacznie więcej. Wśród nich szkoła, lektury i przykre pisarskie obowiązki.

Kotas robi istny przegląd własnych i niewłasnych problemów bolączek i lęków. A ja czytając to wszystko też czułam się jak na przeglądzie, tyle że dentystycznym. Jakbym utknęła na fotelu wyjątkowo rozmownej Pani Stomatolog, co to przeskakuje z tematu na temat, zadaje mi pytania, udaje, że ma ochotę na rozmowę ze mną. A wie przecież, że nic nie dam rady jej powiedzieć, bo dzieli nas papier. Ta lignina wypychająca mi usta. Te strony książki zapychające przestrzeń miedzy mną, a pisarką.

Jak ktoś pomyślał, że z tej dentystycznej metafory zrobię dalszy użytek i zacznę żartować z młoteczka walącego mnie w zęby, to się grubo mylił. Bo nic mi podczas czytania Czerwonego Młoteczka nie porobiło bolesnych obrażeń. Może mnie uodporniła lektura Celine’a i Bernharda, zaglądanie do Jelinek, cotygodniowe felietony Vargi w Newsweeku?

A może Ci, co do tej pory o książce pisali, przesadzali nieprzyzwoicie? Twierdząc, że Młoteczek Kotas trafia w czytelnika niczym kafkowska siekiera w zamarznięte jezioro…
Zresztą mam wrażenie, że ten kafkowski cel Kotas przyświeca, gdy bierze się za robienie użytku z młoteczka. Ona stuka  w siebie, w to co w niej siedzi i oczekuje rezultatów. Robi autoterapię, bo psychoterapeutki profesjonalne ją zawiodły. Bierza się za to literacko i z fantazją, w stylu hajda młoteczek w dłoń, i pac, pac, pac stukanie w klawiaturę. Traktuje słowa jak stado uciążliwych much, wirujących wokół jej głowy. Jedyny sposób by ogarnąć ich wkurwiające brzęczenie to wtłuc je w tekst książki. Będą mniej żywotne, ale za to do zniesienia.  

No dobra, wczułam się tak w styl autorki, że kto nie czytał, nie będzie wiedział ni uja o co mi biega.  
A ja po prostu daję znać, że nową książkę Kotas warto sobie zapodać.
Czyli czytać.

Czytać ją zamiast Przywiązań  Gornick, bo to przynajmniej w Polsce się dzieje i po polsku o niebo lepiej napisane.
Czytać ją  obok Szklanego Klosza, bo Kotas ogłasza się samozwańczo Esther z Garwolina,  z depresją na miarę naszego kraju oraz ironią pasującą do naszych czasów.
Czytać ją w KFC, bo Kotas proponuje nuggetsy z Jelonka Bambi, a podawała się za niego książkę w wcześniej.
Czytać ją w autobusie, ciesząc się z szyby, całej , zimnej i nie tkniętej żadnym młoteczkiem.
Czytać ją w Teelce, przegrzanej, zdezelowanej i nietrzymającej się rozkładu jazdy.
Czytać ją na Instagramie, pokazując przy tym pępek, dla wyrażenia solidarności z autorką.
Czytać ją na tiktoku, z puszczoną w tle piosenka „trzy kwiatki” i filtrem Watery eyes na twarzy.
Czytać ją na facebuku, z miseczką (najlepiej Mirostowice) krówek i kubkiem (w Muminki)  Sagi obok.
Czytać ją aż się przeczyta, do samego końca.

A potem można od nowa, co nie znaczy, że od początku, tu początek i koniec są bez znaczenia. Bo zdania pisane jak esemesy ze środka bezsennej nocy czyta się przecież zupełnie inaczej.  

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niemęsko czyli co czytać gdy nie jesteś Macho

Podsumowanie roku 2023 cz. 1: czytelnicze męki

PRL utracony: "Autobiografia" Michała Witkowskiego