żyjący książkami
Kiedy trafiam do biblioteki, dowolnej biblioteki, mam
poczucie, ze zostałem przeniesiony do czysto werbalnego wymiaru za sprawą
prestidigitatorskiej sztuczki, której istoty nigdy nie pojmę. Wiem, że moja
historia znajduje się w całości gdzieś tu, na tych półkach, i jedyne, czego mi
potrzeba do jej odnalezienia, to czas i trochę szczęścia.
Alberto Manguel „Pożegnanie z biblioteką. Elegia z
dziesięciorgiem napomknień” Str 14
Przyjemnie jest dostać w prezencie lekturę zawierającą
refleksje, iż podarowanie książki to „najwyższy akt zażyłości i zaufania” (tamże, str
16). Lekturę, zarówno wyglądem jak treścią, zaspokającą wymagania tak wybrednej
czytelniczki jaką się z biegiem lat staję.
Już forma książki wzbudziła mój zachwyt. Szara jak papier
pakowy okładka, minimalistyczny styl, wreszcie tytuł wypisany czcionką przypominającą
tą niegdyś używaną na kartach bibliotecznych, wszystko to sugerowało, że będę
miała do czynienia z tekstem ambitnym i oryginalnym. I tak było rzeczywiście.
Autor snuje erudycyjną gawędę nie tylko o zawartości swoich bibliotecznych
półek, ale i o swoich czytelniczych przyzwyczajeniach, rytuałach i przesądach.
Jego czytanie to czytanie zrównoważone, nie ma w nim miejsca na wydzieranie
książkom stron, zamykanie w nich żywych
owadów czy inne akty czytelniczej histerii. Za to Manguela cenię. Podoba mi
się, że mówi do mnie ściszonym głosem człowieka siedzącego w czytelni, że
podsuwa mi mnóstwo trafnie wybranych cytatów i oryginalnych czytelniczych spostrzeżeń.
No i czułabym z nim idealną czytelniczą jedność, gdyby nie dwie sprawy.
Po pierwsze dla Manguela i czytelnik i pisarz jest tylko i
wyłącznie rodzaju męskiego. Pod koniec czytania miałam wrażenie, że książka tez.
W trakcie tej, niezwykłej, wędrówki po bibliotekach, jaka zafundował mi
Manguel, spostrzegłam dokładnie to, co czternastoletnia Olga T w bibliotekach
swojej młodości. Zupełny brak Pisarek. Nie ma
tam nawet Sióstr Bronte, Emily Dickinson czy Virgnii Woolf. Miałam
nadzieję na spotkanie Mary Shelley, gdy autor zaprosił mnie do przeglądania tomów
ze sztucznymi bytami człekopodobnymi. Ale nic. Widocznie tylko w moim umyśle Frankenstein
jest oczywistym nawiązaniem do Golema. Tak mnie tym autor stropił, że, przyznaję,
długo wahałam się czy w gole o tych moich skojarzeniach napomykać. Ale że
zawsze podkreślam osobisty i subiektywny charakter moich notek o książkach, to zdecydowałam
się ze to zrobię.
Drugi problem pojawia
się pod koniec książki. Kiedy Autor zaczyna opowiadać o swoje karierze
Dyrektora Biblioteki Narodowej Argentyny, zmienia ton. Dotychczas kameralna rozmowa
staje uroczysta, a miejscami i
pompatyczna. Az musiałam się zastanawiać, czy jeszcze czytam prywatne teksty czy
już projekty fraz do misji argentyńskiej biblioteki. W rezultacie książkę kończyłam
z mozołem i lekko zawiedziona, tym co znalazłam na jej ostatnich
stronach.
Tyle mam do autora.
Do wydawnictwa i do tłumacza też mam jedno „ale”. Bo nie rozumiem dlaczego oryginalny tytuł Packing my library stał się w wersji polskojęzycznej Pożegnaniem z biblioteką? Zgubiono przez to sens nawiązania autora to tekstu Beniamina Waltera o pakowaniu biblioteki, zepsuto piękną klamrę w jaka autor chciał zamknąć książkę, na jej początku wspominając o pakowaniu księgozbioru, a na końcu jego rozpakowywaniu. Podejrzewam, że chciano osoby czytające wzruszyć, dramatyzując całą sytuacje bardziej niż zrobił to autor. Moje podejrzenie zamieniło się w pewność, gdy przeczytałam patetycznego blurba z okładki, zakończonego twierdzeniem, iż opisywana przez Manguela utrata księgozbioru jest tak rozdzierająco bolesna.
A przecież Autor bardziej niż na opisie utraty księgozbioru
koncentruje się na wspominaniu jego zawartości. Poza tym finał książki (uwaga, spoiler) sugeruje, że owa „utrata” była raczej tymczasowa. Zupełnie więc
nie rozumiem skąd ta drama? Czy ktoś z wydawnictwa naczytał się książkowych influenserek, uznających za dobre tylko lektury gwarantujące szloch, rozdarcie i rozszarpywanie
uczuć jednocześnie? I chciał za wszelką cenę wykazać, że książka dostarczy tego
rodzaju gwałtownych wzruszeń? Mimo tego, że jej żadne dramy nie są potrzebne?
Serio, Manguel jest wystraczająco elokwentny, błyskotliwy i
oryginalny, by jego tekst wiele osób czytających
uznało za wartościowy. Mimo braku wylanych nad nim łez i przeżytych przy nim wstrząsów.
Czyli szowinista, któremu na koniec kariery włączył się "zawód dyrektor"? Pal go zatem licho! Ale wydawnictwo, to przyznam pierwsze słyszę :)
OdpowiedzUsuńHaha, szownista erudyta i co z takim zrobić? Postanowiłam przeczytać i sobie wyobrazać że jestem chłopcem. W tym świecie bez kobiet nie miałam wyjścia. A wydawnictwo młodziutkie, zdaje się że powstało z gałązki przyciętej Ha! Artowi
OdpowiedzUsuń