Irokez i Skryba: "Koniec Punku w Helsinkach" Jarosława Rudisa

 


Mądre dziewczyny czytają. Ale te, które idą na promocję, żeby zobaczyć swojego ulubionego autora, który i tak nie będzie miał dla nich czasu, są otwarte jak strony jego książki. Przychodzisz i masz. Pogadasz, wyciśniesz, jeszcze pogadasz i idziesz.

Jarosław Rudis „Koniec Punku w Helsinkach”, Str 47

 No tak, mówię sobie po przeczytaniu  „Końca Punku w Helsinkach” powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce” należałoby rozszerzyć o hasło „nie wybieraj książki po tytule”.

Bo Rudis nabił mnie nieco w butelkę i z punkiem i z Helsinkami. Choć może z punkiem mniej, bo cóż, ten opisywany przez niego, słowiański, wschodnioeuropejski był pewnie mniej malowniczy i awangardowy od zachodniego pierwowzoru. Już sam fakt nazywania w książce  Punków Pancurami sugeruje, że jest to wersja mająca więcej wspólnego z Mruczkami, niż z londyńskimi dziećmi śmiećmi.

Największa skucha to jednak Helsinki, sugerowane jako miejsce akcji. Serio, miałam nadzieję na egzotycznie nordyckie opowieści! Tymczasem wylądowałam w niemieckim barze o tej nazwie, prowadzonym przez zaspanego właściciela, co głównie polewa piwo i gapi się w biusty klientek, by przypomnieć sobie, czy z nimi spał czy też nie. Widocznie czescy, a właściwie wschodnioniemieccy buntownicy tak mają, po osiągnięciu dojrzałości.

No dobra, po przełknięciu zawodu jakim był brak Helsinek w "Helsinkach", jakoś zaczęłam się mościć w tym tekście, doceniać jego nostalgię za czasami nie-eco, za popielniczkami w knajpach i leniwym posiadywaniem przy kuflu. Cóż, kiedy autor wpadł na pomysł by wykazać się swoim kunsztem nie tylko za pomocą oryginalnych opisów miasta wchodzącego w nowoczesność. Najwidoczniej uznał, ze to za mało i postanowił pokazać, że potrafi znacznie więcej, wrzucając do książki niejednego narratora. Naliczyłam mniej więcej 4 osoby opowiadające , niespiesznie dodam, akcję tej książki. W różnych płciach, płaszczyznach czasowych i  geopolitycznych. Szczerze, to miałam wrażenie, że Ci narratorzy biorą udział w konkursie na to, kto bardziej mnie, czytelniczkę,  wkurzy.

Wygrała czeska 16 latka, dziewczę młode, atrakcyjne i doświadczone.  Wyglądało na to, że jeszcze przed ukończeniem 17 roku życia wie wszystko seksie i gotowaniu, więc jak można jej nie kochać! Jeśli się jest mężczyzną rzecz jasna. Takim jak Ole, bohater bardziej współczesnej, barmańskiej,  części tej historii o jałowości wszelkich buntów.

Może bym miała więcej sympatii dla tej młodej bohaterki, gdybym ją znała tylko z trzecioosobowej narracji. Niestety, dane mi było przeczytać jej dzienniki, dzięki czemu przekonałam się że jedynymi problemami ją zaprzątającymi byli faceci, obawy przed ciążą i kłótnie z matką. Nic więcej tej dziewuszki nie interesowało, wiec i ona mnie nie interesowała. Do tego stopnia, że miałam nieustającą pokusę, by strony, zawierające jej wersję opowieści, opuszczać w trakcie czytania.

No i chyba byłoby to z korzyścią dla książki, bo miałabym znacznie lepszą o niej opinię. Bo jej główny wątek przypomina atmosferą snujowaty film pt Kawa i papierosy. I to byłoby naprawdę wystarczające, zachowanie tej przymglonej dymem atmosfery rozmemłania i zagubienia, bez intencji osiągniecia czegokolwiek poza uczuciem iluzji bycia poza czasem i poza światem.
Tak, za dużo chęci wykazania się talentem nie zawsze służy autorowi w zdobyciu czytelniczego uznania dla książki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wszyscy jesteśmy Lokajami: Robert Walser „Jakob von Gunten, Dziennik”

Nie chwalę, bo się nie da: Największe rozczarowania czytelnicze 2024 roku

Nadawanie: Listy Miłosne. Virginia Woolf , Vita Sackville-West