Pisać znaczy kraść : "Yellowface" Rebeki F. Kuang
Oto dwie autorki, jedna odnoszące olbrzymie sukcesy, druga
po nieudanym debiucie, razem celebrują kolejny sukces tej pierwszej. Balują do
upadłego, a jedna z nich z tego upadku się nie podnosi. Ta co ma na koncie bestsellery
i kontrakt z Netflixem na ekranizacje swojej prozy, pada trupem, w wyniku zakrztuszenia
się naleśnikiem (ciekawe, kto oprócz mnie po tej lekturze skreślił z menu
amerykańskie pancaki) . Koleżanka ratuje ją jak może, ale jej nie wychodzi. Za
to udaje jej się gwizdnąć z biurka denatki rękopis najnowszej, jeszcze nikomu niepokazywanej, powieści.
Reszta jest oczywista. Dotychczas uważana za skończoną
pisarka bez problemu wydaje ową powieść, pod swoim nazwiskiem rzecz jasna, zbijając
na tym mała fortunę. Dorabia się tez potężnej nerwicy. Bo wiadomo, na złodzieju
czapka gore.
Jak widać intryga nie należy do najoryginalniejszych, ale
to nie o nią tu chodzi. Najważniejsze jest to, jak pokazano amerykański system
kreowania bestseleru. Podejrzewam, że spore podobieństwo do tworzenia polskich przebojów
wydawniczych jest nieprzypadkowe. Ale na domysłach musze skończyć, bo u nas
chyba nikt nie śmiał wydać książki w sposób tak bezpardonowy krytykującej światek
wydawniczy. Wszak wiadomo, czym się skończyły zaledwie drobne próby takiej krytyki dla
Krzysztofa Vargi czy Doroty Kotas…
Lubię pankejki :( Czytać? :D
OdpowiedzUsuń