Duchy i słowa: "Pulverkopf" Edwarda Pasewicza
Obcość może oznaczać także wolność
"Pulverkopf" Edward Pasewicz, str 212
Nie wiem jak i skąd dotarła do mnie informacja, że autor tę książkę pisał przez 16 lat. Najpierw nie bardzo w to wierzyłam, ale gdy byłam już po
kilkudziesięciu stronach lektury, zrozumiałam, że to może być prawda. Jak i to, że książkę te należałoby raczej studiować niż czytać. Tak, zabierając się za nią, należałoby się obłożyć słownikami niemieckiego, leksykonami muzykologii, albumami
znaków i symboli wolnomularskich, podręcznikami psychologii i psychiatrii.
Porządny i dociekliwy czytelnik by tak zrobił.
Niestety, ze mnie raczej czytelniczka niepoukładana i
leniwa. Dlatego czytałam tę książkę bez użycia wspieraczy, nawet do googla nie chciało mi się
wklepywać tego i owego! Jedynie z przypisów korzystałam skrupulatnie. A jest
ich całkiem sporo, bo w tekście roi się od niemieckojęzycznych wtrętów. Bohater
książki jest osobą dwujęzyczną, a jego Babka, będąca istotną postacią dla całej
akcji książki, jest Niemką. Ba, tytuł książki, to przecież słowo niemieckie. „
Pulverkopf" to pieszczotliwie żartobliwe przezwisko jakie narratorowi i protagoniście
książki nadała Babka, kobieta mądra, twarda i ciut zgryźliwa.
Przyznaję, że to właśnie ona jest moją ulubioną postacią w
tej książce. Zresztą cała opowieść, choć mocno poszatkowana, rozproszona na różne lata i różne miejsca, głównie jej dotyczy. Czytamy o relacji babki z protagonistą
w wieku młodzieńczym, a potem, gdy akcja
przeskakuje dwadzieścia lat do przodu, czytamy tejże babki listy i notatki.
I tu muszę podkreślić, że wielość narracji to jeden z atutów
tej książki. Mamy opowieść autora za młodu, opowieść autora dojrzałego, opowieść
babki, opowieść niezwykłego kompozytora Norberta. Wszystko to spowodowało, że
często miałam uczucie jakbym czytała nie jedną, ale cztery książki naraz. Ma to
swój urok, choć czasem męczy i skłania do refleksji, że może ktoś,
niekoniecznie autor, powinien tekst książki trochę wygładzić i uporządkować. A
tak miałam wrażenie, że czytam stos wyśmienicie napisanych, ale niezbyt
dokładnie poukładanych tekstów.
Bo styl pisania Pasewicza jest rewelacyjny. Czyta sie go jakby się
czytało Witkowskiego pozbawionego antydepresantów. Podobna gładkość i swoboda
wypowiedzi, mniej żartów i wygłupów. No i sama historia, opowiadająca o losach
artysty w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej, losach babki pielęgniarki
w okresie wojny i tuż po niej, losach bohatera w czasie transformacji
ustrojowych w Polsce, dotyczy spraw poważnych i tragicznych ludzkich losów.
Dodam po cichutku, że czasem tych dramatycznych wydarzeń było
dla mnie zbyt dużo. W pewnym momencie ten nadmiar stał się dla mnie tak ciężki
do zniesienia, że zdecydowałam się na nieczytanie kilkunastu stron tekstu. A mam
zwyczaj książki czytać od deski do deski, nie pomijając nawet jednej linijki
tekstu.
Jednym słowem ciężko nazwać „Pulverkopfa” lekturą miłą i przyjemną. Ale mimo tego, z całą
stanowczością zachęcam do jego czytania. Książek łatwych i lekkich są teraz wszędzie
zastraszające ilości. Tym bardziej warto sięgnąć po lektury umożliwiające zanurzenie
się w oryginalną i skomplikowaną prozę. Tylko one gwarantują czytelniczą satysfakcję i zaspokojenie głodu niezwyczajności.
Też nie wiedziałam, że książka tak długo powstawała. Jak dotąd tylko ją przejrzałam, ale widzę, że faktycznie jest "gęsta". Już się cieszę na lekturę.;)
OdpowiedzUsuńSprawdziłam jeszcze raz i sie okazało, ze sie pomyliłam. Książka powstawała lat ... 19! Wspominała o tym Małochleb , robiła wywiad z autorem, wiec sie dogrzebała tego faktu : https://www.dwutygodnik.com/artykul/9553-zagadki-i-labirynty.html
OdpowiedzUsuń